Szlemiel



Zaczyna się pragnieniem ciszy. I kończy się ciszą. Ale wymuszoną. Ciszą pogłębioną przez odgłos karabinu przeładowywanego przez niemieckiego żołnierza.
Kończy się ciszą, milczącym sprzeciwem czytelnika.
Temat Holokaustu można przemilczeć. A czasem trzeba o nim pomilczeć, bo brakuje słów, by go w pełni opisać.
Spojrzałam na Holocaust oczami buldoga angielskiego, którego Ryszard Marek Groński uczynił narratorem książki „Szlemiel”.
Pies narratorem?
Nie bardzo zdaje się pasować do roli oprowadzacza po temacie tak trudnym.
Co pies może o tym powiedzieć? Co może z tego zrozumieć.
Niewiele.
Czyli tyle samo, co człowiek, bo Holokaust jest zjawiskiem niewytłumaczalnym, niezrozumiałym.

Świat psa, którego głowa przypomina kulę do wyburzania murów, to niecodzienne zapachy codzienności. To odgłosy zwykłej krzątaniny. Poszczekiwania psów spotykanych na spacerze.
I w tym świecie coś zaczyna się zmieniać. Pies sekretarza niemieckiej ambasady, który to sekretarz „wyglądał tak, jakby co wieczór razem z garniturem sam się odwieszał w szafie”, zmienia nieco psie rozmowy.
Okazuje się bowiem, że psy mogą należeć do gorszej lub lepszej rasy. I że może to dotyczyć i ludzi.
I wśród psów pojawiają się myśli pełne obaw, że „nic dobrego nie wyniknie z podobnej tresury psów i ludzi”.
Wynikły zmiany. Odgłosy bombardowań. Zapach dusznych i tłocznych piwnic i schronów. Na rękawach pojawiają się opaski z gwiazdą. Aż w końcu przeprowadzka za mur.
To książka dla dzieci. Lekko się czyta. Strony mają dużo światła. Szeroka interlinia, duża i czytelna czcionka. Wzrok nie męczy się przy czytaniu. Czytanie idzie szybko.
Dzieciom łatwiej czytać.
Rodzicom łatwiej zacząć rozmowę na niełatwy temat, jakim jest Holokaust.
Ale w odstępy między wierszami wkrada się smutek i zaduma. A przez biel stron prześwieca pustka, która została po wartościach zgubionych gdzieś po drodze.
Ostatnie spojrzenie na białą plamkę na tle muru, by po zamknięciu oczu wciąż widzieć czarną plamę  na płaszczu ludzkości.

Komentarze